wtorek, 19 lipca 2016

....i tylko mi pingwinów żal...:)






"Jestem w robocie, gdy dzwoni do mnie mój M i tym samym natychmiast wiem, że stało się coś poważnego, bo M doskonale wie, że odbieranie telefonu, gdy jestem w pracy, jest szalenie skomplikowane, bo ja muszę wyjść z biura, żeby to zrobić, a to oznacza pokonanie piechotą jakiegoś zawrotnego dystansu 30 metrów i to niby spoko, zawsze to sobie człowiek coś do endomondo wpisze, ale akurat dzisiaj było szalenie skomplikowane, bo porzuciłam luksus chodzenia na rzecz jeżdżenia wszędzie na obrotowym krześle, bo dzień wcześniej Ewa Chodakowska znowu próbowała przekonać mnie, że moje ciało może więcej niż mój umysł i znowu okazało się, że nie.
No ale dobra, jadę. Jadę, no bo wiem, że to coś ważnego i gdy odbieram, to okazuje się, że to rzeczywiście sprawa pilna, priorytetowa, żeby nie rzec, że nie cierpiąca zwłoki, a to jest taki żart językowy i on jest śmieszny, bo właśnie zaraz będzie o zwłokach, albowiem M informuje mnie:

- KICHNĄŁEM....

A następnie, jak już opadł ze mnie pierwszy stres związany z tą dramatyczną wiadomością, uściślił:
- DWA RAZY....

No i mi opowiada: że ja cztery dni temu otworzyłam okno i jak ja otworzyłam to okno, to on od razu wiedział, że to nie jest dobry pomysł, go jakby od razu od otwarcia tego okna zalało takie tsunami złego poczucia, taki huragan osłabienia wstrząsnął jego organizmem, ale wtedy jeszcze jakoś się trzymał, jest wszak bardzo dzielny, jeszcze powtarzał sobie: "och, no trudno, wiele osób przede mną przeżyło tyfus skrzyżowany z cholerą, to i ja przeżyję", ale dzisiaj jak wstał, dzisiaj jak wstał rano, to go tak w gardle zaczęło drapać, khe khe, tak go drapać, khe khe, w gardle, a zatoki to on ma teraz wielkości awokado, a ja go pytam, że wielkości czego, a on mówi, że wielkości awokado, a ja mu mówię, że on przecież nie ma pojęcia jak wygląda awokado, a on mówi, że wie, że już się nauczył, że awokado to taka gruszka z cellulitem i ja wtedy sobie myślę, że w sumie to ja bym już wolała, żeby on nie wiedział, co to jest awokado, a już na pewno co to cellulit. I ja się go jeszcze pytam, czy mierzył sobie temperaturę, a on mi na to mówi, że nie, nie mierzył, bo nigdzie nie mógł znaleźć termometru do pieca dyfuzyjnego, bo taki zwykły, rtęciowy, to ma niewystarczającą skalę na to, co się dzieje w tej chwili w jego ciele, w całym M się dzieje, jakby on teraz stanął obok lodowca, jakby on stanął obok lodowca - tłumaczy mi - to by się wszystkie pingwiny na tym świecie potopiły.
Mój boże, ten pogrom pingwinów to mi przemówił do wyobraźni, z tym to nie ma co dyskutować, nie ma co chojrakować, więc ja M pytam, czy w takim razie mogę mu jakoś pomóc w tych trudnych dla niego chwilach, może do apteki pójdę, kupię wszystkie dostępne leki na cholerę, tyfus i - na wszelki wypadek - dur brzuszny, albo do sklepu zajdę coś smacznego mu kupić, wszak i tak muszę tam wstąpić po wieniec pogrzebowy i znicze, a M na to milczy, długo milczy, myśli.....

- Khe khe - dodaje nieśmiało po paru chwilach ciszy, najpewniej bym nie umarła z przerażenia, że wydał już ostatnie tchnienie, następnie wraca do myślenia.

- No, M? - zachęcam - czy jest coś, co by ci pomogło?

- Jedna rzecz jest... - mówi cicho, słabo, widać, że z trudem łapie głoski, wycieńczony chorobą - jedna rzecz...................

...czy mogłabyś wrócić dziś wcześniej do domu i mnie pożałować...?


P.S.
Pozdrawiam Wszystkich kochanych M :)

.....i tylko mi pingwinów żal....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz