piątek, 8 stycznia 2016

Polecam miłość....



"To niebezpieczna ucieczka od mojej bezpańskiej samotności...
Moja podróż, która rozpoczęła się od słów obietnicy, którą złożyliśmy sobie w pewny listopadowy dzień, miała na celu stworzenia swojej własnej idylli.
Pokładając całą wiarę w słowach, które wymienialiśmy - a było ich mnóstwo - budowaliśmy w sobie osadę, w której zawiłość stworzyła uczucie przyjaźni, przeplatającej się z miłością i pewnym niespokojnym amokiem uczuć.
W mówieniu zazwyczaj jestem większym zwolennikiem milczenia, oszczędności słów, przerostu formy nad treścią i trzymaniem w sobie wyniosłości. Od zawsze potrzebowałem złudzeń miłości, która zazwyczaj nie była mi właściwie dawkowana na potrzeb mojej chorej duszy.
Odczuwałem wielki strach, że gdy przyjdzie ta właściwa, ta jedyna, niepowtarzalna miłość, na którą czekałem, że spakuję się i spierdolę na koniec pierdolonego świata, by tam zbudować na nowo największy obóz uchodźcy, który nie będzie chciał ranić, a co gorsza być ranionym. Dyktator swoich uczuć, które za grosz się mnie nie słuchały od zawsze.
Ludzie mówią, że miłości nie można zbudować na gruzach poprzedniej, podpisuje się pod tym. Starą miłość trzeba potraktować jak World Trade Center, rozpierdolić i pozostawić gruzy same sobie, a nową wznieść niczym Burj Khalifa, jak najwyżej tak, aby stała na piedestale wszystkiego. Chcę przeżywać, a nie być tylko obserwatorem swoich uczuć, które gdzieś wewnątrz sobie drobnym druczkiem kolorowałem, by móc uwierzyć, że tak naprawdę jest, by żyć tak na niby.
Definicją każdej poprzedniej miłości było życie fikcją, która karmiła się wzajemnie niepotrzebnymi, plugawymi słowami "kocham Cię", które mogła byle dziwka mi powiedzieć. Strach przed porzuceniem, napędzał mnie do tego, że tkwiłem w toksycznych związkach, które niszczyły mnie od wewnątrz.
Boję się, od zawsze się boję i bać się będę. I może wypada mi wrócić do meritum, bo odbiegam od tego co stało się tego dnia i ma swoje konsekwencje do teraz.
Miłość przyszła do mnie niespodziewanie, chociaż doskonale wiem, że planowała stworzenie tego przypadku, a przynajmniej lubię myśleć, że miała wyrafinowany plan stworzyć tak wiele sytuacji, których nie mogę ułożyć w całość dziś. No bo "jak?" i "dlaczego?". I teraz widzę, że walczyła o moje uczucia, względy i mnie samego, jak psy o kości. Mówi, że "kocha", a ja odpowiadam, że "kocham z wzajemnością", bo przecież to jest miłość, której nie mogę wytłumaczyć, a co gorsza zrozumieć i przelać na papier.
I teraz wspólnie puszczamy emisję Nas samych w niedalekiej przyszłości, tu nie ma miejsca na szkic, na wątpliwości, ani jakieś "chyba nie". Jesteśmy we właściwym miejscu, o właściwym czasie, w pełni gotowości i przede wszystkim razem, a nie osobno jak to było dotychczas. I mimo iż będąc z kimś innym, już wtedy potrafiliśmy obdarować się nic nieznaczącym wzrokiem, który tak naprawdę znaczył wszystko - fundamenty szczęścia? Tak ciężko jest się nie zrozumieć Nam, bo w każdej kwestii jesteśmy podobni.
Cholera, ludzie! Rozmawiajcie ze sobą, naprawdę rozmawiajcie ze sobą dużo. Piszcie, dzwońcie, mówcie, a co najważniejsze bądźcie obok! Kłóćcie się, krzyczcie na siebie, cokolwiek - byle tylko podsycać jak najwięcej słów, nigdy od siebie nie odchodzicie dalej, niż na wyciągnięcie dłoni. I w szczególności polecam kawę, która trwa sześć godzin rozmów. Polecam miłość, bo bez niej to naprawdę człowiek dupą po nieheblowanej desce jeździ, jest słaby i tak bezpański jak ja wcześniej byłem, powtarzam: byłem.
I mógłbym pisać o Niej jak wspaniale przyrządza mi herbatę, którą nie mam czasu nawet wypić, bo cały czas pochłania mi właśnie Ona. Mógłbym opowiadać jak bardzo mnie zaskakuje każdego dnia, a w szczególności dziś rano, gdy przed samą pracą potrafiła się ze mną zobaczyć, by mi posłać swojego szelmowskiego buziaka w policzek i usta. I widząc w Niej wszystko, nie czuję się winny, bo przecież postanowiłem utonąć, skoczyć w przepaść, a jednocześnie stać z nią ramię w ramię na krawędzi. Ludzie się boją ponieść szaleństwu, ba, sam się bałem! Gdzie teraz byłbym gdybym nie dał się ponieść momentowi, a co najważniejsze fali uczuć, która mnie atakowała z każdej strony? Zapewne nadal bym dupą jeździł po tej desce. I nie czuję się zmęczony, bo przecież mam w sobie ogrom uczuć.
Mając 37 lat zakochałem się pierwszy raz...
 ......
Nie czuję się winny..."

/P. Kobylański/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz