"Wracałem.
Tuż obok wytartej czasem ławki, w zielonej
nadzieja-trawie, dostrzegłem SMUTEK.
Krzyczał bezgłośnie w moją stronę.
Pewnie zabrakło mu już głosu. Widocznie malowało się jego przemęczenie,
fizyczne osłabienie. Pokonany niemocą niezdarnie chował udrękę.
Zagarnąłem go do siebie.
Zagarnąłem go do siebie.
Nie wiem czemu, ale zapragnąłem go po prostu
przytulić, ogrzać jego smutek.
Miał łzy w oczach, spoglądał niepewnie
wokół.
Ciągła tułaczka znużyła go.
Przygnębienie ciążyło mu zdecydowanie.
Próbowałem rozpalić ogień w kominku i w nim, ale mi się nie udało. Wiało zimno.
Przygnębienie ciążyło mu zdecydowanie.
Próbowałem rozpalić ogień w kominku i w nim, ale mi się nie udało. Wiało zimno.
Jak zwykle, stwierdziłem, za co się nie biorę, to mi nie wychodzi.
Taki
to już PECH ze mnie.
Zasiedliśmy zatem przy zimnym kominku,
bez
ogrzewającego pomieszczenie i serca ognia.
SMUTEK i PECH."
SMUTEK i PECH."
/Lucyna Mijas/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz