czwartek, 24 maja 2018

ukryta radość




"Pamiętam, że mówił mi jak ważna jest dla niego ta przestrzeń 
o którą tak nieustannie walczył rozpychając się łokciami.
Ta niezależność miała być zawsze niezależnie od tego co czuł i co czułam ja.
Pamiętam, że stawał się daleki od bycia bliskim każdego dnia pielęgnując te swoje pojebane przekonania na temat swobody, która gdzieś w głębi duszy go uwierała, bo czuł się niczyj mimo tego, że miał mnie, ale trzymając na dystans tracił pewność, czy nadal jestem jego.
Człowiek przestaje żebrać o możliwość kochania bezwarunkowego w momencie, kiedy hamowane są starania okiełznania samotnika nie potrafiącego się przyznać przed samym sobą, 
że miłość to nie wstyd i słabość.
Pamiętam jak się uśmiechał na mój widok i łapiąc się na tym, 
że zmienia mu się mimika twarzy szybko robił poważną minę.
Patrzyłam wtedy i w myślach mówiłam " no i co z tego, że zauważę tą ukrytą radość głuptasie".
To normalne, że lód unika ciepła, bo czuje się pewniej w klimacie ziejącym chłodem...
Dla mnie bliskość była czymś naturalnym i gdybym tylko mogła nie wypuszczałabym go z objęć...
Nauczyłam go siebie, a sama nie wiedziałam co siedzi w jego głowie...
Dziś mijam go często w parku z piękną żoną i dziećmi w niedzielne słoneczne dni. 
Nie wiem, czy jest szczęśliwy... 
Widzę ten sam ukryty uśmiech, który szybko koryguje w nienaturalną powagę jak się nasze spojrzenia spotykają, ale oczy nadal mają tą magiczną iskrę, która nakłaniała mnie do tak wielu prób oswojenia go nim odpuściłam sobie tą gonitwę za szczęściem, 
które nigdy nie chciało dać się złapać.."
/Porypana panna M./

P.S.
" Różnica między nami polegała na tym,
że ja mówiłam o swoich lękach i tym co czuję,
 a on lękał się tego co czuł..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz