sobota, 23 stycznia 2016

Superbohaterka dziś....


"To było z pięć lat temu. Moje życie było wtedy śmieszne jak trwała, to jest wcale. Ciągnęłam dwa kierunki studiów, miałam pracę, wieczory spędzałam ze swoim facetem, a na weekendy jeździłam do matki. W chwilach wolnych, których przecież nie miałam, byłam też stałą bywalczynią wrocławskich parkietów, bo tyle razy żyjesz, ilu masz znajomych. Sen? Zdarzał się. Trzy, w porywach cztery godziny na dobę. Przy odrobinie szczęścia, bo przecież nie codziennie.
Nikt nie powiedział mi wtedy, że można nie wyrobić. Że życie to nie jest autostrada bez zjazdów i czasem możesz zrobić sobie dobrowolny postój.
Zatrzymałam się wbrew własnej woli, w bardzo konkretnym miejscu. W naszym mieszkaniu, w lustrze przywieszonym do ściany między toaletą a łazienką. Był środek nocy, korytarz rozświetlało wpadające przez okno światło latarni. Zatrzymałam się, bo po raz pierwszy od tygodni zobaczyłam swoje ciało nagie. Ważące 44 kg, niejedzące, przestraszone.
Następnego dnia zadzwoniłam pod numer alarmowy. Numer miał na imię Kaśka, znał mnie już kupę lat, przyjechał i zamarł. Po chwili zdołał wydusić tylko: „Boże, Ty płaczesz”. Bo przecież dziewczyny takie, jak ja, nie płaczą nigdy.
A później był opierdol. Za nieprzyznawanie się, że i jak bardzo jest źle. Za robienie z siebie superbohatera, któremu do pełni wizerunku brakuje tylko getrów i peleryny z maską.
Tylko wiecie, co się robi z bohaterami, kiedy mówią, że nie wyrabiają? Poklepuje się ich po ramieniu, rzucając pobłażliwe „tak, tak”. Albo zbywa hasłami. Ogarnij się. Będzie dobrze. Dasz radę. Jutro będzie lepiej.
A przecież Ty umiesz matematykę i wiesz, że jutro nie nadchodzi nigdy. Że codziennie przesuwa Ci się granica i nikt nie zorientuje się, kiedy będzie za późno. Bo nikt nie ociera łez kobietom w getrach.
Sama nie płaczę przez okoliczności. Płaczę wyłącznie przez ludzi. Ale jeśli mam powód, nie zagryzam zębów. Komunikowanie innym, że zrobili Ci krzywdę, powinno być na samym dole piramidy Maslowa, zaraz obok jedzenia, seksu i snu. To są rzeczy, potrzebne do przetrwania. Bo możesz udawać kolosa na glinianych nogach, ale wystarczy, że ktoś sprytnie podetnie Ci je patyczkiem, a złożysz się jak sarenka na masce BMW.
Naprawdę, życie to nie jest Sparta. Każdy ma prawo do wylegiwania się w puchu zamiast dostawania po łbie. To nie jest oznaka bycia mięczakiem. To naturalna potrzeba bycia kochanym, rozumianym i docenianym. Wszyscy chcemy tego samego. Poczucia stabilizacji, bezpieczeństwa, ufności. Nie półśrodków, tylko pełnego 10/10.
Tymczasem niemal wszystkie mądre i silne kobiety, jakie znam, jeśli płaczą, to mnie w rękaw. Albo w poduszkę. W ręcznik. W łazience albo w łóżku, kiedy nikt nie patrzy. A tymczasem płakać powinno się w obecności osób, które tym łzom zawiniły. Żeby widziały, czuły i rozumiały. Żeby wiedziały, za co powinny przeprosić i co naprawić, aby nie było więcej tych łez.
To takie banalne – nie umieć. Nie potrafić czegoś, nie dawać sobie z czymś rady. Prosić o pomoc. Potrzebować kogoś lub czegoś. Ja wiem, że moda na superbohaterów trwa i trwać będzie wiecznie, ale życie to nie jest wyścig na zgrabną dupę oraz cięte riposty.
Dlatego zasada jest prosta – każdy się może rozłożyć. I każdy się może rozpłakać. I Twoim zmartwieniem nie ma być wtedy, kto i co sobie o Tobie pomyśli, tylko co najwyżej, czy Ci się eyeliner na powiece rozmaże.
Bo mi, na przykład, rozmazuje się ciągle, co przynosi mi wstyd..."
 /J. Pachla/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz