"Za drzwiami stał obcy człowiek wyglądający gburowato.
- Są tu kury? - spytał niegrzecznym tonem.
Szaleństwo zakotłowało się we mnie. Co za bydlę jakieś, budzi człowieka o wpół do szóstej rano, żeby pytać o kury!!!
- Nie - warknęłam, usiłując zamknąć drzwi. Facet je przytrzymał.
- A co? - spytał niecierpliwie.
- Krokodyle - odparłam bez namysłu, bliska uduszenia go gołymi rękami.
Antypatyczny gbur jakby się zawahał.
- Angorskie? - spytał nieufnie.
Tego było dla mnie doprawdy za wiele. O wpół do szóstej rano angorskie krokodyle.
- Angorskie - przyświadczyłam z furią. - Wyją do księżyca.
- Marchew jedzą?
- Nie, nie jedzą.
- Są tu kury? - spytał niegrzecznym tonem.
Szaleństwo zakotłowało się we mnie. Co za bydlę jakieś, budzi człowieka o wpół do szóstej rano, żeby pytać o kury!!!
- Nie - warknęłam, usiłując zamknąć drzwi. Facet je przytrzymał.
- A co? - spytał niecierpliwie.
- Krokodyle - odparłam bez namysłu, bliska uduszenia go gołymi rękami.
Antypatyczny gbur jakby się zawahał.
- Angorskie? - spytał nieufnie.
Tego było dla mnie doprawdy za wiele. O wpół do szóstej rano angorskie krokodyle.
- Angorskie - przyświadczyłam z furią. - Wyją do księżyca.
- Marchew jedzą?
- Nie, nie jedzą.
Trą na tarce!"
/Joanna Chmielewska, Romans wszechczasów/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz