Można żyć i można…cóż, spędzać sobotnie wieczory samotnie słuchając smutnych piosenek. Saturday, Saturday, fun, fun, fun....
Przede wszystkim internet nie oferuje tranzytu emocji, więc ja mogę sobie pisać, a wy i tak nie odczujecie tej bezsilności, pustki, smutku, przygnębienia, strachu, niepotrzebne skreślić bądź nie. Nie oferuje też tranzytu ciepła, a jak śpiewał Młynarski a po nim Gaba Kulka: memu ciału wystarczy 36,6 mojej duszy potrzeba znacznie więcej. Nie ogrzeją nas więc... słowa, jotpegi, piosenki na jutubie, nic z tego, totalnie nic. Może grzejniki, może dłonie na dużym kubku herbaty, może pies...
Ale nie internet, mimo najszczerszych chęci...
Przez sieć nie prześlesz dotyku, dłoni na biodrach, ust na karku, czy po prostu szczerego uścisku, gładzenia po policzku. Truizm, to oczywiste, ale wirtualna rzeczywistość opływa w słowach, słowa tworzą metafory. A metafory są niebezpieczne, wiedział o tym mój człowiek Milan Kundera. I można sobie coś wmówić, można czegoś chcieć. Bo prawie wszyscy się boją, prawie wszystkim zimno, bo to jest możliwie najgorszy miesiąc dla tych, którzy kładą się spać w pustych łóżkach, tuląc się do zimnych ścian. Na nic koce, swetry, hektolitry wrzątku i nadrabianie miną. Akceptowanie braku, oswajanie straty, negowanie niedoboru.
Kogoś nie ma, ktoś powinien być i to jest właściwie koniec argumentacji. Powoli się tonie, schnie się, kurczy w sobie. W kilometrach pustych przestrzeni pościeli jak białe przepaście, Syberia. Może to choroba cywilizacyjna, może już jestem tak skrzywiony, że takie rzeczy mnie w życiu omijają, a może po prostu jestem predestynowany do nieustającej selekcji przejmująco przygnębiających utworów, których się słucha z zaciśniętą szczęką i ściśniętym gardłem. I jeśli jeszcze raz ktoś mi napisze, że smutek jest w takich momentach wyborem, że głupcami są ci, którzy zamiast cieszyć się, smucą, zapytam czy wiedzą co to znaczy przez całe lata nie znać dotyku innego niż własny, myśleć i funkcjonować w trybie solo przez tak długo, że wyobrażenie sobie bycia w związku jest tylko pięknym abstraktem, fatamorganą. To jest gorzkie, może nadto wylewne, ale przecież prawdziwe.
Pewnie, mógłbym się cieszyć, szczerzyć zęby i klepać w kolana. Same dobre strony: całe wielkie łóżko dla siebie, nieograniczona wolność i niezależność od kogokolwiek, brak zobowiązań. Ale ja, jak Rod Stewart, just don’t want to be free.
Nieistotne.
Nie mówmy więcej o tym...
/słowem w sedno/
Kogoś nie ma, ktoś powinien być i to jest właściwie koniec argumentacji. Powoli się tonie, schnie się, kurczy w sobie. W kilometrach pustych przestrzeni pościeli jak białe przepaście, Syberia. Może to choroba cywilizacyjna, może już jestem tak skrzywiony, że takie rzeczy mnie w życiu omijają, a może po prostu jestem predestynowany do nieustającej selekcji przejmująco przygnębiających utworów, których się słucha z zaciśniętą szczęką i ściśniętym gardłem. I jeśli jeszcze raz ktoś mi napisze, że smutek jest w takich momentach wyborem, że głupcami są ci, którzy zamiast cieszyć się, smucą, zapytam czy wiedzą co to znaczy przez całe lata nie znać dotyku innego niż własny, myśleć i funkcjonować w trybie solo przez tak długo, że wyobrażenie sobie bycia w związku jest tylko pięknym abstraktem, fatamorganą. To jest gorzkie, może nadto wylewne, ale przecież prawdziwe.
Pewnie, mógłbym się cieszyć, szczerzyć zęby i klepać w kolana. Same dobre strony: całe wielkie łóżko dla siebie, nieograniczona wolność i niezależność od kogokolwiek, brak zobowiązań. Ale ja, jak Rod Stewart, just don’t want to be free.
Nieistotne.
Nie mówmy więcej o tym...
/słowem w sedno/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz