"Pewien nasz przyjaciel o zachodzie słońca wybrał
się zwyczajowo na swój codzienny spacer opustoszałym brzegiem morza.
Idąc tak w zamyśleniu, spostrzegł nagle w oddali sylwetkę jakiegoś
mężczyzny. Kiedy podszedł bliżej, przekonał się, że to ktoś miejscowy,
jakiś Meksykanin. Mężczyzna bezustannie schylał się, podnosił coś i
ciskał do morza.
Gdy nasz przyjaciel zbliżył się jeszcze bardziej, dostrzegł, że Meksykanin zbiera tak rozgwiazdy, które fale oceanu wyrzuciły na plażę. Wielce zaintrygowany podszedł do mężczyzny i powiedział:
- Dobry wieczór, amigo. Przechodziłem właśnie tędy i zastanawiałem się, co robisz.
- Wrzucam te rozgwiazdy z powrotem do wody. Widzi pan, mamy odpływ i wszystkie je wyniosło na brzeg. Jeśli nie wrócę ich morzu, umrą z braku tlenu.
- Rozumiem... – odparł nasz przyjaciel. – Lecz takich rozgwiazd muszą być pewnie na tej plaży tysiące i w żaden sposób nie uda ci się uratować wszystkich... Jest ich po prostu zbyt wiele. Poza tym zdajesz sobie chyba sprawę – tłumaczył – że na tym tylko wybrzeżu podobnych plaż są setki i na każdej z nich morze wyrzuciło pełno rozgwiazd. Nie sądzisz więc, przyjacielu, że to, co robisz, nie ma większego znaczenia?
Meksykanin uśmiechnął się, a potem pochylił, podniósł kolejną rozgwiazdę i wrzucając ją do wody, odrzekł:
- Ma znaczenie dla tej!
Powyższa historia przypomniała mi się w związku z facetem z Mazur, który każdego roku przenosi wiadrami ropuchy przez ruchliwą drogę. Samce ropuch. po przebudzeniu z zimowego snu, wędrują do samic w miejsce godów. Muszą podczas tej wędrówki przekroczyć szosę. Masa ropuch ginie rozjechana przez samochody. Ten człowiek zaczął je przenosić w wiadrach, nawet postawił siatki ochronne wzdłuż szosy i każdego dnia wygarnia ropuchy spod tych siatek i przenosi je na drugą stronę (ropuchy idą tylko w jednym kierunku). Okres wędrówki samców trwa około trzech tygodni. Co roku przez jeden tydzień przyjeżdżam tam ze znajomymi, dziećmi znajomych i kim się da i przenosimy te ropuchy. Co roku jest coraz więcej ludzi z całej Polski. Wieczorem, kiedy pijemy piwo przy ognisku, patrzę na tych ludzi i chylę przed nimi czoła. Owszem, na świecie są wojny, głód, choroby, dramaty – a my przenosimy ropuchy przez trzy tygodnie w roku od świtu do zmierzchu. Myślę wtedy, że świat wokół takich ludzi jest piękny i gdyby działa mi się jakaś krzywda, chciałabym mieć takich ludzi wokół siebie. Oni po prostu robią coś, co jest do zrobienia. I to ma sens. Dla nas i dla samców ropuch."
Myślimy czasem, że nie warto uśmiechnąć się do jednego człowieka, bo przecież widzimy ich dziennie dziesiątki, setki, tysiące. Kto wie, może kilka uśmiechów dziennie, temu jednemu ocali życie...."
/.../
- Wrzucam te rozgwiazdy z powrotem do wody. Widzi pan, mamy odpływ i wszystkie je wyniosło na brzeg. Jeśli nie wrócę ich morzu, umrą z braku tlenu.
- Rozumiem... – odparł nasz przyjaciel. – Lecz takich rozgwiazd muszą być pewnie na tej plaży tysiące i w żaden sposób nie uda ci się uratować wszystkich... Jest ich po prostu zbyt wiele. Poza tym zdajesz sobie chyba sprawę – tłumaczył – że na tym tylko wybrzeżu podobnych plaż są setki i na każdej z nich morze wyrzuciło pełno rozgwiazd. Nie sądzisz więc, przyjacielu, że to, co robisz, nie ma większego znaczenia?
Meksykanin uśmiechnął się, a potem pochylił, podniósł kolejną rozgwiazdę i wrzucając ją do wody, odrzekł:
- Ma znaczenie dla tej!
Powyższa historia przypomniała mi się w związku z facetem z Mazur, który każdego roku przenosi wiadrami ropuchy przez ruchliwą drogę. Samce ropuch. po przebudzeniu z zimowego snu, wędrują do samic w miejsce godów. Muszą podczas tej wędrówki przekroczyć szosę. Masa ropuch ginie rozjechana przez samochody. Ten człowiek zaczął je przenosić w wiadrach, nawet postawił siatki ochronne wzdłuż szosy i każdego dnia wygarnia ropuchy spod tych siatek i przenosi je na drugą stronę (ropuchy idą tylko w jednym kierunku). Okres wędrówki samców trwa około trzech tygodni. Co roku przez jeden tydzień przyjeżdżam tam ze znajomymi, dziećmi znajomych i kim się da i przenosimy te ropuchy. Co roku jest coraz więcej ludzi z całej Polski. Wieczorem, kiedy pijemy piwo przy ognisku, patrzę na tych ludzi i chylę przed nimi czoła. Owszem, na świecie są wojny, głód, choroby, dramaty – a my przenosimy ropuchy przez trzy tygodnie w roku od świtu do zmierzchu. Myślę wtedy, że świat wokół takich ludzi jest piękny i gdyby działa mi się jakaś krzywda, chciałabym mieć takich ludzi wokół siebie. Oni po prostu robią coś, co jest do zrobienia. I to ma sens. Dla nas i dla samców ropuch."
Myślimy czasem, że nie warto uśmiechnąć się do jednego człowieka, bo przecież widzimy ich dziennie dziesiątki, setki, tysiące. Kto wie, może kilka uśmiechów dziennie, temu jednemu ocali życie...."
/.../
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz